Tak samo mówię o naszym parku, naszej Krakowskiej, rynku i nawet o kostce brukowej układanej na naszych chodnikach, na której nasze panie łamią sobie szpilki. I tak, w naszym mieście, mam dwa ulubione miejsca, do których biegam z wywieszonym językiem poniżej brody.
Pierwsze to artystycznie pusta sala wystawowa naszego BWA, gdzie mogę przy odpowiednim ustawieniu ciała przejrzeć się w wielkiej tafli szkła i nie zobaczyć swojego przerośniętego brzucha, który upiększa męski ród do pewnego momentu – zapewniam wszystkich brzuchaczy, że to kwestia krótkiego treningu i wykorzystania pustki widniejącej za szybą. Drugim moim ulubionym miejscem jest wspomniany na wstępie nasz teatr.
Przychodzę tam i chłonę inny świat, zagłębiam się w najbardziej skryte marzenia… ale dość banałów. W ostatnią niedzielę miałem wielka frajdę, nie kłamię, oglądnąć premierę sztuki Pam Valentine „Przyjazne dusze”.
Frajda była wielka, bo sztukę ową wyreżyserował Edward Żentara i zrobił to na tyle dobrze, że wycisnął ze mnie bogaty zestaw emocji, a nie jest to w moim przypadku rzeczą łatwą, bo jestem gburem, który bardziej dba o wielkość swojego brzucha, niż o zawartość sal BWA.
Bardzo trafne połączenie narracji ocierającej się o Fin de Siecle, oprawionej w muzykę lat dwudziestych i spadającego w ten tużurkowy spokój współczesnego anioła z telefonem komórkowym w ręku potęguje oczekiwanie na zakończenie, które jest z góry wiadome.
Dramat nie ma wyraźnego przekazu, ale daje w prezencie od reżysera spory kawałek empatii. Jednym słowem było miło, tym bardziej, że moje miejsce wskazał mi nasz dyrektor R. Balawejder.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?