Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dla fanów w Tarnowie damy z siebie wszystko

Andrzej Skórka
Gitarzysta i kompozytor Rudolf Schenker (z prawej) założył zespół Scorpions w 1965 roku. Niewiele krótszy staż w grupie ma wokalista Klaus Meine
Gitarzysta i kompozytor Rudolf Schenker (z prawej) założył zespół Scorpions w 1965 roku. Niewiele krótszy staż w grupie ma wokalista Klaus Meine fot. archiwum
Już 1 lipca zagra w Tarnowie legendarna grupa rockowa The Scorpions. Z Klausem Meine i Rudolfem Schenkerem, filarami zespołu, rozmawia Andrzej Skórka.

W styczniu ubiegłego roku zespół ogłosił, że wyrusza w swoje ostatnie tournee. Potem naprawdę kończycie karierę?

Rudolf Schenker: To definitywnie nasze ostatnie tournee w karierze trwającej wiele lat. Teraz przeżywamy kolejny zenit sukcesu, bo słuchacze bardzo lubią naszą ostatnią płytę "Sting in the Tail". Jesteśmy w pełni sił, na koncertach gramy z pełną werwą i dynamiką. Ale kończymy, bo nie chcemy kiedyś grać, zmagając się z własną niemocą.

A może to będzie tylko koniec długich tournee?

R.S.: Nasi fani na pewno chcieliby, żebyśmy grali jeszcze długo. Ale my z Klausem mamy po sześćdziesiąt dwa lata. Nie mamy zamiaru jako dziadkowie skakać po scenie.
Klaus Meine: Tak, właściwie mamy teraz okres, w którym wielu muzyków kończy karierę. Zamyka się pewna era w rocku. Odchodzi Ozzy Osbourne, Judas Priest. My także.

Czyli decyzja została dokładnie przemyślana i macie już zapewne sprecyzowane plany na przyszłość.

R.S.: Nad tym zastanowimy się w odpowiednim momencie. A na razie nie robimy żadnych planów na przyszłośc, wolimy żyć chwilą, przeżywać kolejne trwające właśnie pasmo sukcesów.

Czytaj także: Opera "Rigoletto" w Mościcach

Na koncertach nie dajecie po sobie poznać, że na karku macie sześćdziesiątkę i ponad czterdzieści lat grania. Jak udaje się wam utrzymać tak doskonałą formę?

KM: Staramy się zdrowo żyć. Gdy nie jesteśmy w trasie, uprawiamy sporty. Pojawiamy się w hali sportowej, pływamy. No i zdrowo się odżywiamy. A poza tym, na koncertach to także fani są źródłem naszej energii.
R.S.: Z publiką wymieniamy się energią. Bo zawsze gramy dla ludzi, nie dla własnego ego. Na scenie dajemy z siebie wszystko. Naszą tajemnicą jest też wspaniała chemia panująca w zespole.

Płyta "Sting in the Tail" rzeczywiście zebrała przychylne recenzje. Także wśród fanów. Dla nich to wasz powrót do tego, w jaki sposób graliście w latach osiemdziesiątych.

R.S.: Kreowanie własnego stylu rozpoczynaliśmy w latach sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych dopracowaliśmy się tego, co najlepiej nas charakteryzuje. Potem mieliśmy z tym pewien problem. Trochę eksperymentowaliśmy, graliśmy z filharmonikami. Gdy nastała moda na come backi z lat osiemdziesiątych nie musieliśmy niczego nowego wymyślać. Nagraliśmy płytę w starym, dobrym stylu.

Macie w dorobku ponad dwadzieścia płyt. Z której jesteście najbardziej zadowoleni?

R.S.: Albumy są jak dzieci. Każde z nich się kocha, a my do wszystkich naszych krążków jesteśmy przywiązani. Ale w jakiś szczególny sposób chyba do "Love at First Sting" i "Crazy World".

W trasie nie rodzi się pomysł na choćby jeszcze jedną płytę, wieńczącą karierę?

K.M.: Nie planujemy już nagrywania albumu studyjnego. Ale może w ramach tournee uda się jeszcze zrealizować jakiś projekt.
R.S.: Niedawno w Saarbrucken rejestrowaliśmy materiał z koncertu w technologii 3D. To fantastyczny wynalazek, pozwalający na niesamowite przeżycia w trakcie oglądania. Tym samym należymy do niewielu jeszcze zespołów, które w tej technice nagrywały.

Pierwszego lipca w ramach tournee zawitacie w Polsce. Wielu tarnowian pamięta was z 2000 roku, kiedy graliście podczas Inwazji Mocy w niedalekim Krakowie. Też macie jakieś wspomnienia z tej imprezy?

K.M.: O tak! Zagraliśmy tam dla ośmiuset tysięcy ludzi! To było nieprawdopodobne. Spodziewaliśmy się raczej trzydziestotysięcznej widowni, a zobaczyliśmy olbrzymie tłumy. Od tamtej pory zawsze podkreślamy, że dla największej widowni zagraliśmy właśnie w Krakowie.

Związków z Polską macie więcej. Choćby za sprawą basisyty zespołu Pawła Mąciwody...

K.M.: Paweł gra z nami od sześciu lat i potwierdza, że jest świetnym muzykiem. Dzięki niemu mamy kontakt z polską muzyką.
R.S.: Za czasów żelaznej kurtyny starałem się słuchać muzyki z krajów Europy Wschodniej. I najbardziej podobały mi się zespoły z Polski i Węgier. Były najbardziej rockowe. Bardzo lubię osobowość Polaków. Macie we krwi bluesa i rocka.

Kontynuujmy polski wątek zespołu. Ważną personą w technicznej ekipie podczas tournee jest Polak. W 2009 roku dwukrotnie koncertowaliście w kraju nad Wisłą.

R.S.: To nic niezwykłego, Polska i Niemcy to przecież naturalni sąsiedzi. Nasze szczególne związki wynikają także z Solidarności i upadku muru berlińskiego. Kilka lat temu na scenie miałem okazję wystąpić w dresie w polskich barwach narodowych. To było w Warszawie, podczas koncertu charytatywnego, na którym znalazłem się dzięki znajomości z Radkiem Pazurą i jego byłą żoną Weroniką.
K.M.: Koncert w 2009 roku w Gdańsku na jubileuszu Solidarności był wielkim przeżyciem. Mieliśmy okazję poznać Lecha Wałęsę.

Co zagracie w Tarnowie na waszym pożegnalnym koncercie w Polsce?

K.M.: Klasykę oraz kilka numerów z naszej ostatniej płyty. Nie zabraknie oczywiście "Wind of Change" i piosenek dawno nie granych na koncertach. Ich wykonanie będzie niespodzianką.

Rozmawiał: Andrzej Skórka

Codziennie rano najświeższe informacje z Tarnowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zamów newsletter!

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Kradł benzynę na angielskich numerach
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto