Jan Kozłowski sporo jeździ samochodem po mieście i regionie. Teraz, jeśli tylko może, omija łukiem Mościckiego i Słoneczną. - To, co kierowcy wyprawiają na widok tych tablic, przechodzi ludzkie pojęcie - mówi tarnowianin, który już kilkakrotnie cudem uniknął najechania na jadące przed nim samochody.
Wszystko przez pojawiające się na tablicy komunikaty o przekroczeniu prędkości, naliczonej liczbie punktów karnych i wysokości mandatu. - Ludzie tak gwałtownie hamują, że stwarzają zagrożenie dla innych samochodów - przekonuje mieszkaniec. Tablice pełnią jedynie rolę straszaków, a wyświetlane na nich komunikaty nie są podstawą do ukarania kierowców, tak jak to jest na przykład za sprawą zdjęć z fotoradarów. Niezorientowani traktują je jednak niezwykle serio. - O to w tym wszystkim chodzi. By kierowcy zwalniali mając świadomość tego, że jadą za szybko - odpowiada Jacek Mnich, naczelnik tarnowskiej "drogówki", który doradzał m.in. na których ulicach należy umieścić tablice.
Zarzuty kierowców, że nowe rozwiązanie potęguje zagrożenie na drodze, uważa za bezzasadne. - Nie byłoby gwałtownego hamowania, gdyby kierowcy jeździli zgodnie z przepisami, zachowując odpowiedni odstęp od siebie - twierdzi.
Pomysł nie jest nowy. Ponad dwa miesiące temu pierwsza tablica pojawiła się w pobliskim Skrzyszowie, 200 metrów od granicy z Tarnowem. - Miejscowi już wiedzą, że jest to tylko atrapa, ale mimo wszystko zwalniają - mówi wójt Marcin Kiwior, który już planuje rozbudowę systemu ostrzegania kierowców.
Dwie kolejne tablice pojawią się przy przejściach dla pieszych w centrum Skrzyszowa, naprzeciwko szkoły. Nie zniechęcają go do tego nawet informacje o tym, że niektórzy specjalnie naciskają pedał gazu, by sprawdzić jaką największą prędkość są w stanie zmierzyć i jaki komunikat wyświetli się pod spodem. - Słyszałem o tym, ale były to incydentalne przypadki. Tablica generalnie zdała egzamin. Jest bezpieczniej. Potwierdzają to sami mieszkańcy - odpowiada wójt Skrzyszowa.
W Tarnowie urządzenia są teraz testowane. - Zamontowaliśmy je na dwa miesiące. Jeśli się sprawdzą, być może kupimy ich więcej - mówi Zbigniew Ostrowski, doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa. W grę wchodzą przede wszystkim ulice w sąsiedztwie szkół i z niebezpiecznymi przejściami dla pieszych, na których już nieraz dochodziło do potrąceń. Jedno urządzenie kosztuje około 10 tysięcy złotych. - Jest tańsze niż fotoradar, a jego działanie prewencyjne jest równie skuteczne - przekonuje Ostrowski.
Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!
Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?