Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zdarzają się pytania: "Czy mnie pan nie zarazi"? Robi mi się wtedy przykro, bo przyjechałem, żeby pomóc [ROZMOWA]

Łukasz Winczura
Łukasz Winczura
- Człowiekowi robi się przykro, gdy przybywając z pomocą słyszy od pacjenta: "Z czymś mnie pan nie zarazi?" - mówi ratownik medyczny Krzysztof Krzemień
- Człowiekowi robi się przykro, gdy przybywając z pomocą słyszy od pacjenta: "Z czymś mnie pan nie zarazi?" - mówi ratownik medyczny Krzysztof Krzemień Łukasz Winczura
Rozmawiamy z Krzysztofem Krzemieniem, z tarnowskiego pogotowia o tym, jak pandemia wpływa na codzienną pracę ratowników oraz ich życie rodzinne. I jak pacjenci zachowują się w sytuacji, z którą obecnie mamy do czynienia

FLESZ - Prawidłowe mycie rąk chroni przed wirusami

Jak szybko potrafi się pan przebrać w skafander ochronny?

Szczere powiem, że nie mierzyliśmy jeszcze czasu. To generalnie nie wyścigi. Na pewno nie jest to łatwa czynność. Wymaga sporych umiejętności.

Zostaliście dobrze przeszkoleni?

Tak, oczywiście. Mamy też filmy instruktażowe, więc w każdej chwili można sobie tę wiedzę odświeżyć. A to bardzo ważne, bo kombinezony mają nas ochronić, więc to jest w naszym interesie, aby tę wiedzę posiadać.

Podnosi się adrenalina, kiedy trzeba taki kombinezon założyć?

Oczywiście, że tak. W takiej sytuacji, jaką obecnie mamy, gdy w całym świecie szaleje wirus, my też przecież jesteśmy ludźmi. Nie boi się chyba tylko osoba, która nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje albo jest szalona. Większość z nas ma rodziny - dzieci, żony, rodziców, dziadków i nikt nie chciałby przekazać tego wirusa. Pracujemy w takiej firmie, która pomaga wielu ludziom, więc też nie chcielibyśmy przenosić tego z pacjenta na pacjenta. To nie jest tylko kwestia naszej ochrony, ale wszystkich, którzy korzystają z naszej pomocy.

Gdzieś przeczytałem, że ponoć sto razy trudniej to ubranie ochronne ściągnąć. Bo istnieje groźba ewentualnego zarażenia się.

Bo ja wiem… Już kilkakrotnie ubierałem się i rozbierałem. U mnie akurat było odwrotnie. Trudniej było mi się ubrać. Człowiek musi uważać i w jedną i w druga stronę. Jak się ubierałem, to martwiłem się, żeby nie uszkodzić tego kombinezonu, który przecież ma mnie chronić….

A przy okazji nie macie ich zbyt wiele.

To też fakt. A przy rozbieraniu trzeba zwracać uwagę, by nie naruszyć części czystej tą częścią brudną.

Kiedy słyszy pan wezwanie na dyspozytorni: „Mam wysoką gorączkę, duszności” włącza się lampka, że może być to koronawirus a nie na przykład stan przedzawałowy?

Wszystko jest możliwe. Najgorsze jest to, że nie zawsze pacjenci mówią prawdę.

„Kłamią medyka”?

Tak. Niekiedy wbrew pozorom albo podają zbyt poważne objawy, które nie mają miejsca, kiedy zespół przyjeżdża na miejsce. Niekiedy z kolei podchodzą do sprawy zbyt lekko i bagatelizują objawy, co wprawia w osłupienie ratowników, bo sytuacja okazuje się naprawdę poważna. Natomiast mamy wytyczne z ministerstwa zdrowia, jak ma wyglądać przeprowadzanie wywiadu i jak mamy postępować jako dyspozytorzy i ratownicy medyczni. Teraz w czasie epidemii mamy dodatkowe zalecenia, o co pytać.

Ludzie coraz bardziej boją się pandemii, czuć w powietrzu panikę? Bo raczej nikt z koronawirusa nie robi już sobie żartów

Więcej ludzi zdecydowanie bardziej się boi wirusa. Boją się kontaktu z zespołami, ze szpitalem, lekarzami. Chcieliby oczywiście otrzymać pomoc, ale nie ukrywają, że gdyby się to wszystko dało w domu zrobić, łącznie z operacją, byłoby super. Byle nie mieć kontaktu ze szpitalem i z osobami potencjalnie zakażonymi.

Kiedy pan wraca do domu, unika pan dzieci i żony?

Rzeczywiście, staram się ograniczać bliższe relację z rodziną. Natomiast z drugiej strony w pracy mam strój ochronny, do domu wracam w zupełnie innych rzeczach. Ale tak - zawsze jakaś ta obawa jest i ostrożności nigdy za wiele.

Teraz ryzykuje pan więcej niż kiedyś?
Patrząc na specyfikę pracy ratownika medycznego ryzykujemy przez całe życie. Przecież zdecydowaliśmy się pomagać ludziom chorym, a nie zdrowym. Można trafić na różne jednostki chorobowe, natomiast teraz mamy ten szczególny okres, że to ryzyko jest dużo większe. Jak mówię, nie jesteśmy w stanie uniknąć kontaktu z ludźmi. Ale pacjenci wzywający mogą kłamać albo kontakt z tym koronawirusem mógł być gdzie indziej, na przykład w szpitalu, w mieście czy w przychodni.

Jak najczęściej ludzie kłamią?

Na przykład nie mówią, że zostali poddani kwarantannie albo że ktoś z rodziny wrócił z zagranicy i został poddany kwarantannie, a oni przebywają w jednym pomieszczeniu. Był taki przykład w Zielonej Górze, gdzie trzeba było wyłączyć cały oddział chirurgii dziecięcej, bo babcia zapomniała powiedzieć, że córka wróciła z zagranicy i ma objawy koronawirusa i dziecko również źle się czuło. Choć tam powód był zupełnie inny, bo chodziło o uraz głowy. Po diagnostyce i pobraniu wymazu okazało się, że wynik był dodatni. I na całej sytuacji stracili wszyscy – i personel, i pacjenci, którzy mogli się leczyć a tej możliwości zostali pozbawieni.

Dla mnie największą makabrą było podźganie nożem ratownika, który przyjechał z pomocą.

Z agresją kierowaną w stronę ratowników medycznych mamy do czynienia już od lat. To nie jest nic nowego. Ale niestety obecnie ten stopień agresji wzrasta. Nie ma takiego dnia, żeby w kraju nie doszło do tego typu zdarzenia. Staramy się oczywiście bronić i jeśli przy wywiadzie jest podejrzenie o możliwość agresji, korzystamy z pomocy policji. Nigdy nie spotkaliśmy się z odmową

A teraz, przy pandemii, pan albo koledzy z Tarnowa spotkaliście się takimi z aktami agresji?

Powiem szczerze, że ja nie. Histerii na szczęście jeszcze nie ma. Może to gdzieś zniknęło, może przycichło. Mnie z jednej strony przeraża i dziwi ta sytuacja, że ktoś wzywający pomocy staje się nagle agresywny wobec zespołu, który przyjeżdża pomóc. To tak jak byśmy poszli do banku po kredyt, zwyzywali bankiera i jeszcze oczekiwali, że za chwilę wręczy nam pieniądze.

Jako grupa wysokiego ryzyka nie czujecie się trochę wyalienowani ze społeczeństwa? „Nie przywitam się z ratownikiem medycznym, bo mogę się zarazić” - ktoś może powiedzieć.

Zdarzają się sytuacje, że ludzie się pytają: „A pan nas czymś nie zarazi”? I robi się wtedy przykro, bo jestem przede wszystkim człowiekiem, służę jak potrafię swoją pomocą. Choć trudno mi to dokładnie nazwać, czy bardziej jest mi smutno czy bardziej jestem zły. Jesteśmy ochroną zdrowia, a jesteśmy traktowani jak służba zdrowia. Cieszymy się jednym z najwyższych wskazań zaufania społecznego, ludzie mają do nas zaufanie, traktowani jesteśmy jak służba mundurowa, ale takich przywilejów jak służby mundurowe nie mamy.

Gdyby pańskiej córce ktoś powiedział: „Nie bawię się z tobą, bo twój tata jest ratownikiem i możesz mnie zarazić”. Co by pan odparł rodzicowi dziecka?

Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co odpowiedzieć. Na pewno byłoby mi przykro. Ale takie stwierdzenie mogłoby wynikać ze słabej wiedzy i strachu, który z tej słabej wiedzy wynika. Podejrzewam, że gdyby ten rodzic znalazł się w sytuacji, że jego dziecko nie daj Boże znalazło się w sytuacji zagrożenia życia nie wahałby się wezwać tego rzekomo niedobrego ratownika, który jakoby zaraża innych. Najważniejsze byłoby ratowanie tego dziecka.

A może jest zgoła inaczej i czujecie w obecnej sytuacji wsparcie społeczne? Są liczne akcje, jak choćby dowożenie posiłków.

To jest początek tego trudnego okresu i na obecną chwilę pojawiają się sporadyczne miłe sytuacje, że ktoś nam podrzuci te przysłowiową pizzę. Natomiast jak mówię. To jest dopiero początek.

Nie było takich pokus, żeby rzucić wszystkim, iść na L4 albo wziąć zaległy urlop. Choćby z obawy o zdrowie tak swoje, jak i najbliższych?

W tarnowskim pogotowiu takiej sytuacji nie było. Większość ratowników medycznych pracuje w dwóch albo nawet trzech miejscach. I pójście na zwolnienie powoduje odpływ przychodów. A przecież mamy rodziny na utrzymaniu. W sytuacji, gdy nasze żony czy mężowie naszych koleżanek zostaną z powodu pandemii pozbawieni tej pracy, możemy stać się jedynym źródłem dochodów. Aczkolwiek nadal uważam, że jesteśmy zbyt słabo doceniani. Ale to temat na zupełnie inną rozmowę

Jak ze sprzętem? Tym ochronnym i tym dezynfekcyjnym?

Na obecną chwilę mamy wszystko, co potrzeba. Dyrekcja na bieżąco monitoruje, czego może nam brakować…

Ale podobno kulminacja koronawirusa dopiero nadchodzi.

Podobno. I dlatego zawsze jest ta obawa, że może czegoś braknąć. A tego byśmy nie chcieli, by doszło do sytuacji, że nie wyjedziemy do pacjenta, który potrzebuje pomocy, bo czegoś nam brakuje.

Mamy się bać?

Bać może nie, ale na pewno być wyczulonym na pewne sytuacje. Pamiętać przede wszystkim o higienie osobistej, częstym myciu rąk, unikania przebywania w dużych zbiorowiskach. Generalnie wszystko to, o czym się głośno mówi od dłuższego czasu.

Powinny być jeszcze większe obostrzenia?

Trudno powiedzieć. Na razie musimy być krok do przodu, mieć zabezpieczenie. Jednak każdy z nas ma nadzieję, że to wszystko jak najszybciej minie i będziemy mogli wrócić do normalności.

A kiedy może nadejść ta fala kulminacyjna?

Ludzie spodziewają się jej w ciągu dwóch trzech tygodni ze względu na powroty naszych rodaków z zagranicy. A przecież źródło zakażenia wirusem nie było w Polsce, tylko były to choćby Włochy, Hiszpania czy Anglia. I taki ktoś przyjezdny czy powracający wywołuje efekt domina, zarażając kolejne osoby. Dlatego siedźmy w wąskim gronie, a na nadrabianie zaległości towarzyskich kiedyś przyjdzie czas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Zdarzają się pytania: "Czy mnie pan nie zarazi"? Robi mi się wtedy przykro, bo przyjechałem, żeby pomóc [ROZMOWA] - Gazeta Krakowska

Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto