Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kryminalny debiut tarnowianina z Chicago to polskie "Peaky Blinders". Sto lat temu ulicami Chicago rządziły polskie gangi [ROZMOWA]

Andrzej Skórka
Andrzej Skórka
Grzegorz Dziedzic dorastał w Tarnowie, ale to w Chicago napisał i osadził swoją debiutancką powieść kryminalną "Żadnych bogów, żadnych panów". Odsłania w niej mniej znane oblicze Polonii na początku ubiegłego wieku
Grzegorz Dziedzic dorastał w Tarnowie, ale to w Chicago napisał i osadził swoją debiutancką powieść kryminalną "Żadnych bogów, żadnych panów". Odsłania w niej mniej znane oblicze Polonii na początku ubiegłego wieku Magda Marczewska
Rozmawiamy z Grzegorze Dziedzicem, tarnowianinem od ponad 20 lat mieszkającym w Chicago, którego pasjonują losy Polaków w "Wietrznym Mieście" na początkach XX wieku. W tych realiach osadził swoją debiutancką powieść kryminalną "Żadnych bogów, żadnych panów". To były czasy, kiedy ulicami Chicago rządziły polskie gangi.

Kim jest Teodor Rucki?

Ma 27 lat, jest Polakiem żyjącym w Chicago. Wychował się w dzielnicy The Bush, leżącej obok zagłębia stalowego. Potem przeprowadził się do dzielnicy Back of the Yards, która sąsiadowała ze słynnymi rzeźniami. Skoro wychowywał się w dzielnicach bardzo niebezpiecznych, miał siłą rzeczy burzliwą młodość.

A pokus dookoła co niemiara.

Wstąpił do młodocianego gangu, który z czasem przekształcił się w taką przybudówkę związków zawodowych. W życiu Teodora następuje jednak przemiana po zamachu, w którym zamiast niego, ginie jego młodszy brat Tomek. Zrywa z życiem gangstera, idzie do akademii policyjnej i zostaje policjantem. Jest koniec maja 1918 roku.

Czytam, że pańska debiutancka książka „Żadnych bogów, żadnych panów”, której Rucki jest głównym bohaterem, to czarny kryminał historyczny odsłaniający zapomniane i wyparte przez Polonię historie. Kto taki jak Rucki istniał naprawdę?

Jest to postać zupełnie fikcyjna.

No a polskie gangi w Stanach?

Fakt, że Polacy nie stronili od gangsterki dla wielu jest zaskoczeniem. My Polacy lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy taką grupą jakiejś o moralnej wyższości, ciężko pracujący, bardzo religijni i patriotyczni. I oczywiście to wszystko jest prawdą. Polonia jest i była patriotyczna, bogobojna, bardzo ciężko pracująca w większości. Myślimy o sobie tylko w tych kategoriach, wypierając wszystko inne, co nie jest dla nas wygodne. Zresztą większość nacji robi podobnie.

Chce pan powiedzieć, że był taki moment, kiedy polskie gangi trzęsły całym Chicago?

Sto lat temu, mniej więcej od końca XIX wieku, do lat 20., nawet 30. XX wieku polskie gang to był olbrzymi problem. Powstawało mnóstwo kilku-kilkunasto osobowych grup młodych chłopaków, którym wymarzyły się łatwe pieniądze. Na początku XX wieku pisano, że w Chicago istniało około 1300 gangów, przy czym w większości były to gangi polskie. Głównie w tych dzielnicach, gdzie umieściłem akcję książki.

Jak to tak, skoro pochodzili z tych pracowitych, bogobojnych rodzin?

Polacy, którzy przybywali do Stanów Zjednoczonych i lądowali w Chicago, z reguły zamieszkiwali w dzielnicach, w których dominował przemysł. Ci ludzie rzeczywiście ciężko pracowali w nadziei na lepsze życie. Ale bywało, że ich dzieci szły już na łatwiznę. Nie chciały być jak rodzice, zaharowani, ale których nie było stać wiele rzeczy, takimi ludźmi drugiej kategorii.

Przygotowując się do naszej rozmowy natknąłem się na nazwisko Henryka Wojciechowskiego, potężnego gangstera z polskim rodowodem, który rywalizował z samym Alem Capone. Spotkamy go na kartach powieści?

Historia Teodora Ruckiego zaczyna się w czasach, gdy Wojciechowski był jeszcze w młodocianym gangu. Mogę tylko powiedzieć, że on pojawi się w drugiej części trylogii, którą teraz piszę.

Jak najbardziej autentyczną postacią był też Jake Guzik, skarbnik Ala Capone.
Guzik pojawia się w mojej powieści. W czasie, w którym rozgrywa się akcja książki, zajmował się sutenerstwem. Potem dopiero awansował w hierarchii, stając się powiernikiem i skarbnikiem Ala Capone.

Wróćmy do Ruckiego. Dzielnica The Bush w Chicago to po polsku po prostu „Michałowo”?

Do niedawna, na pytanie, skąd się jest, Polonusi posługiwali się nazwami parafii. Mówili: jestem z Jadwigowa, Władysławowa albo z Michałowa. W tej ostatniej dzielnicy największym kościołem jest świątynia Michała Archanioła. Michałowo było jedną z najbiedniejszych dzielnic i zarazem jedną z najbardziej niebezpiecznych.

Taką, o których się mówi, że nawet policjanci niechętnie się tam zapuszczają?

To było miejsce zapomniane przez Boga. Proszę sobie wyobrazić skrawek ziemi z trzech stron praktycznie otoczonych stalowniami. W powietrzu non stop unosił się dym z kominów, a nocami okolicę rozświetlały łuny z pieców hutniczych. Śmiertelność i wypadki były tam na porządku dziennym. Ludzie wychodzili do pracy i nie wiedzieli czy wrócą do domu.

Wyobrażam sobie tak mniej więcej przedsionek piekła.

Absolutnie tak to wyglądało. Z kolei dzielnica Chicago Union Stockyards to hektary zagród dla zwierząt ciągnących się po horyzont, ubojnie, rzeźnie, przetwórnie i pakowalnie mięsa. A temu wszystkiemu towarzyszył niewyobrażalny smród, bo wszelkie odpady były albo gromadzone na hałdach, albo trafiały do pobliskiej rzeczki.

I w takiej oto scenerii objawia się seryjny zabójca „Diabeł z Michałowa”. Nasuwa się skojarzenie ze słynnym H.H. Holmesem, który na sumieniu miał mieć nawet setkę istnień ludzkich. Spekulowano nawet, że to on był Kubą Rozpruwaczem. To pierwowzór „Diabła z Michałowa”?

Holmesa ochrzczono w Stanach przydomkiem „Diabła z Chicago”. Wielu punktów stycznych między tymi postaciami jednak nie ma. Holmes działał w latach 90 XIX wieku w Englewood, czyli geograficznie to pośrodku, pomiędzy The Bush i Back of the Yards. I to w zasadzie wszystko.

Resztę zostawmy Czytelnikom, a przejdźmy do pańskich losów. Cytat z notki biograficznej: „Tarnowianin urodziny w Lublinie”. To albo Tarnów, albo Lublin.

Urodziłem się w Lublinie, ale mieszkałem tam tylko przez pierwsze trzy lata mojego życia. Tak, że niczego stamtąd nie pamiętam. Pierwsze moje wspomnienia i cała młodość jest związana z Tarnowem. Chodziłem do Szkoły Podstawowej numer 4, wychowałem się na Strusinie. Skończyłem III LO, w latach 90 jedno z dwóch najlepszych w mieście.

Z Tarnowa wielu młodych teraz wyjeżdża za granicę, a pana z Chicago nie ciągnie czasem w drugą stronę?

Rodziny w Tarnowie już nie mam, ale pozostało tam kilku przyjaciół. Za każdym razem, kiedy odwiedzam Polskę, Tarnów jest miejscem, które zawsze odwiedzam.

Tak z czystej ciekawości – pana pierwsze skojarzenie z Tarnowem?

Ciastka od Kudelskiego. Praktycznie codziennie po szkole na nie chodziliśmy. I kiedy ktoś mnie pyta gdzie są najlepsze ciastka na świecie, to zawsze mówię, że w Tarnowie.

A jakieś wątki tarnowskie do książki pan przemycił?

Niewiele, choć Teodor Rucki i pochodzi z Rychwałdu pod Tarnowem. W jednym czy dwóch miejscach wspomina, jak z ojcem jeździli na targ do Tarnowa.

Pan w Polsce też nie widział dla siebie perspektyw?

Moja emigracja miała dwojakiego rodzaju powody. Moja mama w połowie lat 90. wyszła za mąż za obywatela amerykańskiego i wyjechała do Stanów. Złożyła tam dla mnie podanie o zieloną kartę. Żeby ją otrzymać, musiałem polecieć za ocean. Wróciłem jednak do Polski, mieszkałem w Krakowie, tylko zaraz zaczął się kryzys. Straciłem pracę, moja narzeczona, a później żona, również. Zdecydowaliśmy się na emigrację. Mieszkam w Chicago od ponad 20 lat.

Zetknięcie z dziennikarstwem na UJ jednak się potem w Stanach przydało.

Kierowałem sekcją miejską „Dziennika Związkowego”. Pisałem reportaże, relacjonowałem procesy sądowe, napisałem setki artykułów. To pozwoliło nabyć wprawy w pisaniu. Ale na Northeastern Illinois University ukończyłem z kolei psychologię i obecnie pracuję jako psychoterapeuta w Zrzeszeniu Amerykańsko-Polskim w Chicago.

Pandemia i praca zdalna pomagały w pisaniu książki, czy przeszkadzały?

Od prawie dwóch lat pracuję zdalnie, z domu. To z jednej strony pomaga, z drugiej nie. Oczywiście mam troszkę więcej czasu, kosztem dojazdów do pracy i stania w korkach. Z drugiej strony takie siedzenie w domu to mniej bodźców.

Można wciągnąć się w seriale. Wiem, że pan je lubi i domyślam się, że kryminalne. Kryminały książkowe pewnie też i stąd pomysł na własny?

Seriale kryminale oglądam chętnie, ale zdziwi się pan, bo ja kryminałów niewiele czytam, w ogóle nie są moim ulubionym gatunkiem. Uważam go za dosyć sztampowy.

Czy ja się przesłyszałem? No to, po co było wymyślać Teodora Ruckiego i całą intrygę?

Chciałem napisać książkę o Polonii chicagowskiej na początku XX wieku. Padło na kryminał, ponieważ najbardziej pasował mi do klimatu tego miasta w tamtych czasach. Myślę, podobnie jak ludzie, którzy już zdążyli przeczytać moją książkę, że udało mi się sztampy uniknąć.

A jak dzisiaj wyglądają te dawne polonijne dzielnice – Michałowo i Back of The Yards?

Profesor Dominik Pacyga, mój konsultant, najlepszy znawca historii Polonii, podkreśla, że mniej więcej co 30 lat Chicago niczym wąż zrzuca starą skórę i obleka się w nową, żeby dostosować się do nowej rzeczywistości. W tych dzielnicach już nie ma Polaków od dawna. W ogóle Polonia się rozproszyła, Polacy wyjechali na przedmieścia, asymilują się.

FLESZ - Dlaczego karpia warto jest jeść przez cały rok?

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto