Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tarnów. Grzegorz Nawrocki. W życiu dłużej miałem „tatusia” telewizję niż „mamusię” radio. W tle jest też teatr [ROZMOWA, ZAJĘCIA]

Łukasz Winczura
Łukasz Winczura
Rozmawiamy z Grzegorzem Nawrockim, pochodzącym z Tarnowa dziennikarzem radiowym i telewizyjnym. Wspominamy Tarnów schyłku XX wieku i jego przestrzeń kulturalno-medialną.

Pytanie w stylu: „Bardziej kochasz mamusię czy tatusia”. W pańskim przypadku większym uczuciem darzył pan mikrofon radiowy czy ekran telewizyjny?

Zdecydowanie całkowicie nieusuwalny sentyment mam do radia. Przecież to w naszym tarnowskim radiu MAKS stawiałem pierwsze dziennikarskie kroki.

Długo trwał ten spacer?

Bodaj dziesięć lat i to był początek pracy w mediach elektronicznych. To dla mnie wielki sentyment i spontaniczna radość. Wtedy przecież wszystko ruszało. To da się porównać do pierwszej miłości w życiu.

A kiedy pojawiła się telewizja?

Telewizja była moim wyborem, kiedy pojechałem na studia do Wielkiej Brytanii. Tam wpadłem w telewizję. I wówczas na dłużej pożegnałem się z radiem. Ale nawet, gdy już pracowałem w TV, to czasem coś tam robiłem dla radia. Zatem w życiu dłużej miałem „tatusia telewizję” niż „mamusię radio”.

Jako stara ekipa MAKS-a macie ze sobą kontakt? Bo z czasem towarzystwo rozpierzchło się po różnych branżach a nawet kontynentach.

Czasem tak. W tym roku pewnie też. Chyba minie już dwadzieścia pięć lat od momentu powstania stacji, więc, mam nadzieję, że będzie okazja do huczniejszego świętowania. Czasem przeglądam stare kalendarze. I sentymentalnie powiem, że łza się w oku kręci na wspomnienia tamtych chwil.

Uczucie potęgowane jest, gdy idzie pan Nowym Światem, zadziera głowę a tu szyld konkurencji?

Ukłucie w sercu jest, ale rzadko tamtędy przechodzę, bo już nie mieszkam w Tarnowie. Widzę ten balkonik, na który często wychodziłem o 6. rano z Arturem Janusem i patrzyliśmy, czy miasto już się obudziło.

Prowadziliście poranne pasmo?

Tak. Do 10. rano. Pasmo nazywało się „Wstaję, bo muszę”. Z „Dżanasem” wygłupialiśmy się wychodząc na ulicę, często wymyślaliśmy zupełnie odlotowe pomysły. MAKS-a już, owszem, nie ma, ale pozostały wspomnienia. Z siedziby naszej stacji nadaje teraz inna rozgłośnia, ale mikroskopijna część zespołu tam jeszcze została. Z tego co słyszałem, pracuje tam cały czas Justyna Świderska, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam.

Czytam o pana odejściu z TVP. Takie to rozstanie na dobre na dobre czy chwilowa „przerwa techniczna”?

Moja decyzja była przede wszystkim wyrazem niezgody na to, co w telewizji publicznej zaczęło się dziać. Okoliczności się nie zmieniły. Myślę, że oni tam za mną nie płaczą, tak jak ja za nimi. Umówmy się może tak, że poszedłem sobie na dłuższy urlop.

Na brak zajęć pan jednak nie narzeka.

Bynajmniej. Telewizja jest jednak tak absorbującym medium, że na moment, kiedy wypada z życiowego rozkładu jazdy, robi się nagle bardzo dużo miejsca, który można zagospodarować w twórczy sposób.

Mam nadzieję, że z Tarnowem nie pożegnał się pan na dobre.

Ależ skąd. Mam tu rodzinę. I nie ma takich pożegnań w życiu. Jak tylko przyjeżdżam do Tarnowa, to czerpię pełnymi garściami z miasta. I geograficznie, i turystycznie, i towarzysko. No, jak mógłbym się z moim Tarnowem pożegnać?! Naprawdę kocham Tarnów.

W które miejsca wraca pan najchętniej?

Chodziłem do IV LO, a mieszkałem na drugim końcu Tarnowa, więc całe miasto musiałem przejeżdżać. I siedząc 40 minut w „9” wielu rzeczy można się nauczyć. Z czasów szkoły średniej to był Teatr Warsztatowa.

Nie ma go już.

A szkoda. Młodym czytelnikom to pewnie nic nie powie, ale w połowie lat 80. to było miejsce, w którym koncentrowało się życie artystyczne miasta. Myślę, że także ważnym dla mnie miejscem było Tarnowskie Centrum Kultury, gdzie miałem przyjemność nawet kiedyś pomagać w przygotowaniach Tarnowskiej Nagrody Filmowej. Oczywiście Teatr Solskiego, gdzie prowadziliśmy „Klub Gońca Teatralnego” z ludźmi dziś już bardzo dorosłymi, którzy funkcjonują w różnych publicznych miejscach. A my zetknęliśmy się właśnie tam.

O kim mówimy?

Oj, wiele nazwisk. Wypełnilibyśmy nimi pół tekstu. Mam cały czas te twarze przed oczami.

Monodram, który wystawił pan u nas niedawno to realizacja tych młodzieńczych sentymentów teatralnych? Takie intermezzo między innymi zajęciami?

Ładne słowo: „intermezzo”. Tak, bo nie mam takich ambicji, by zostać zawodowym aktorem.

Czemu Filipowicz i „Pamiętnik antybohatera”?

Jest on od niedawna coraz bardziej aktualny w związku ze zmianami społecznymi czy politycznymi, które dokonują się w Polsce. Przeczytałem go raz jeszcze. Trochę mną ten tekst wstrząsnął, wzruszył i pomyślałem, że szkoda byłoby go tak zostawić. A że miałem więcej miejsca w kalendarzu z powodu mniejszej ilości programów w ramówce, więc postanowiłem to zrobić.

Długo go pan wystawia?

Od półtora roku monodram jest eksploatowany w różnych miejscach, nawet dość daleko, bo za oceanem. To naprawdę bardzo mocny tekst. Filipowicz zrobił ten tekst po mistrzowsku. To sylwetka faceta, który jest esencją tego, co nazwalibyśmy antybohaterstwem w bardzo skondensowanej pigułce. Daje bardzo dużo do myślenia.

Teraz tak z ręką na sercu.

Proszę śmiało.

Nie połechtało pańskiej próżności to, że w rodzinnym Tarnowie trzeba było szukać większej sali, bo publiczność wyjątkowo dopisała?

To jest niezwykle przyjemne. Chcę się wszystkim nisko ukłonić, że chcieli mnie oglądać. Mam nadzieję, że nie zawiodłem. Dobra, trochę mile połechtało (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Tarnów. Grzegorz Nawrocki. W życiu dłużej miałem „tatusia” telewizję niż „mamusię” radio. W tle jest też teatr [ROZMOWA, ZAJĘCIA] - Gazeta Krakowska

Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto