Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Pastuszak: Równie dobrze potrafię rozpłakać się na scenie, jak rąbać drwa w Bieszczadach [ROZMOWA, ZDJĘCIA]]

Łukasz Winczura
Rozmawiamy z Ireneuszem Pastuszakiem, aktorem tarnowskiego teatru. Najkrócej mówiąc, o życiu i teatrze.

Robert Mazurek stwierdził, że głupsi od dziennikarzy są tylko aktorzy. Prawda?

A kto to Robert Mazurek?

Dziennikarz.

Aha (śmiech). Nie ma czego komentować.

Zapali pan?

Po co? Paliłem niedawno.

Bo ponoć pisze pan wiersze na długość papierosa.

Tak. Gdy gaszę, a wiersz nie napisany, to koniec.

A ułoży pan coś dzisiaj?

Na zawołanie nie umiem.

Banalnie. Kiedy zaczęło panu w duszy grać?

Jak grałem Krasnala Hałabałę w wieku pięciu lat. Grałem dla metropolity Karola Wojtyły. Siostra Kanuta głaskała mnie z jednej strony, przyszły papież z drugiej.

Skoro dwa razy podchodził pan do szkoły aktorskiej, to chyba bardzo pan chciał.

Czy chciałem? Dorastałem w cieniu Teatru Starego.

Kto pana zaprowadził po raz pierwszy do teatru?

Sam się zaprowadziłem. Ale miałem rzeczywiście taką fajną polonistkę, panią Sniegowską, która nas ciągnęła do teatru. I może wtedy to się zaczęło? Bawiłem się w teatr w harcerstwie, w liceum zacząłem statystować. Na studiach zdążyłem zagrać w „Dziadach” Swinarskiego. Wcześniej grałem w sztuce, którą reżyserował Edward Lubaszenko. Tam poznałem niemal wszystkich moich późniejszych profesorów.

Dorabiając sobie za barem, też pan aktorzy?

Chyba nie. Ale potrafię zapanować nad ciałem, zapanować nad słowem, potrafię wykrzesać z sobie emocje.

Zapłakać na zawołanie też?

Tak. Proszę przyjść na „Transatlantico” to się pan przekona. Płaczę bez cebuli. Proszę dać mi dwie minuty.

Lepiej niech mi pan ten wiersz napisze.

Moment.

Życie to gra?

Tak jak ja je pojmuję i pojmuję moje bycie na scenie to w pewnym sensie tak - życie jest grą. Bo dla mnie teatr jest absolutnym przeniesieniem prawdy. Swojej, cudzej. Musi bazować na prawdzie, bo inaczej nie będzie teatrem. I to się przenosi na życie.

Woli pan życie w teatrze czy teatr w życiu?

To jest to samo. Zasada jest prosta. Szczerość wobec siebie czy interlokutora. Wtedy teatr robi się sam. Może szczerość na krótszą metę się nie opłaca, ale na dłuższą tak.

O, to pewnie nie ma pan nadmiaru przyjaciół.

Do dzisiaj mam kilkuset klientów, którzy mnie miło wspominają, choć było z górki i pod górkę. Nie mówię o barze, tylko branżach, którymi się zajmowałem.

Czyli?

O Boże… Stolarz, cieśla, drukarz, malarz, krawiec.

Suknię pan uszyje?

Pewnie. Nawet ślubną. Mam kilka garniturów, które sam sobie uszyłem. Przez półtora roku zaopatrywałem pierwszy butik w Krakowie. O, byłem też drwalem w Bieszczadach.

"Gdyby tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady..."

To było wtedy, jak pierwszy raz nie dostałem się do PWST. Wkurzyłem się, wziąłem plecak i siedziałem w Bieszczadach do końca sierpnia. Wracając, w Rzeszowie zobaczyłem plakat, że pracują tam adepci w tetrze. I jak stałem ubłocony, poszedłem tam. Rozmawialiśmy z godzinę. Na koniec powiedziałem, że jakby coś, chętnie pouczę się zawodu.

Zadzwonili?

Lepiej. Zapytali, co robię nazajutrz. Ja im na to, że jestem w domu. „Nie, jutro jesteś tutaj na próbie” - usłyszałem. I zacząłem próby do „Pastorałki” z Leszkiem Czarnotą. Trzy miesiące zapieprzałem przy tym, co zawsze mnie napawało strachem, czyli przy tańcu i śpiewie.

A jak pan uciekał przed wojskiem?

Najpierw uciekłem do technikum poligraficzno-księgarskiego, potem się wymeldowałem od mamy i wyjechałem do Rzeszowa. Zanim trafiły tam moje papiery, to wróciłem do Krakowa, bo się dostałem na PWST. Po studiach poszedłem na rok do Rzeszowa. Na początek zagrałem Artura w „Tangu”, teraz zagram Stomila w tej samej sztuce, której premiera będzie za kilka dni.

A skąd wziął się Tarnów?

Bo był po drodze z Rzeszowa do Krakowa.

Jasne. Na bilet tylko do nas starczyło.

Pierwszy raz przyszedłem, tu w 1992 roku. Dyrektorem był Jacek Andrucki. Wcześniej razem robiliśmy spektakl w Teatrze Słowackiego. Kiedy dowiedział się, że odchodzę ze „Słowaka”, powiedział: „Przyjdź do nas, będziesz miał co grać”. I tak przesiedziałem ze trzy sezony. Gdy Jacek stąd odszedł ze sporą grupą aktorów, wtedy po raz pierwszy zrezygnowałem z aktorstwa w ogóle.

"Teatr mój widzę ogromny".

Jestem przyzwyczajony do teatru, w którym praca nie kończy się o 22. albo po próbach o 14. Ale do takiego, że szło się później na przysłowiową wódeczkę. Byle siąść i pogadać. Miałem to szczęście, że pracowałem w takich teatrach. I była dwójka ludzi, która pozwalała mi wracać do teatru. To Jacek Andrucki i Tomek Obara. Jeden mnie zaprosił, żeby zagrać w Chorzowie w musicalu „Pocałunek kobiety-pająka”. Tam zagrałem główną rolę, a za partnerkę miałem Małgosię Ostrowską z Lombardu i Jacentego Jędrusika. Później miałem znów długą przerwę, po której zaproszono mnie do „Dziadów” w Rzeszowie. I stamtąd, po kolejnej rocznej przerwie wylądowałem ponownie w Tarnowie.

Jak patrzenie na świat zmienia zawał serca?

Te 40 minut jazdy na sygnale przez zatłoczony Kraków może nie zmieniło, ale pokazało, co pozostało do zrobienia. I cały czas miałem na myśli: „K...a, jeszcze to trzeba zrobić! Nie teraz!” Ale wiele rzeczy, jakie sobie wymarzyłem udało mi się zrealizować. Jednak przychodziło to z takim wysiłkiem, że nie było siły, aby się cieszyć. Czasem szczęściem jest jedna chwila. Proszę - obiecany wierszyk: „Gabinet luster / Gabinet słów / I na kozetce / krótka drzemka / Potem rozmowa / W życie skok / Co znów na głowie / lub na rękach”.

WIDEO: Barometr Bartusia. Czy coś grozi firmom z Małopolski?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Ireneusz Pastuszak: Równie dobrze potrafię rozpłakać się na scenie, jak rąbać drwa w Bieszczadach [ROZMOWA, ZDJĘCIA]] - Gazeta Krakowska

Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto