Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdy jedni witali Nowy Rok, oni musieli uciekać z płonącego bloku

Paweł Chwał
Część lokatorów znalazła na razie tymczasowe schronienie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. Na zdjęciu: Iwona Bielak (z lewej) z dziećmi, Agnieszka Żurek, Krzysztof Przybysz i Andrzej Wolicki
Część lokatorów znalazła na razie tymczasowe schronienie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. Na zdjęciu: Iwona Bielak (z lewej) z dziećmi, Agnieszka Żurek, Krzysztof Przybysz i Andrzej Wolicki Paweł Chwał
Pożar wybuchł w noc sylwestrową w dawnym hotelu robotniczym. Zagrożonych było 40 osób. Decyzją nadzoru budowlanego budynek został zamknięty. Lokatorzy trafili do lokali zastępczych.

Agnieszka Żurek już spała, gdy kilka minut przed północą obudziło ją głośne łomotanie do drzwi. Po ich drugiej stronie stała sąsiadka, która na wszelkie sposoby chciała ją obudzić. - Jestem jej dozgonnie wdzięczna, bo najprawdopodobniej uratowała życie nie tylko mnie, ale również mojemu czteroletniemu dziecku - mówi dębiczanka.

Pomoc przyszła drabiną

Gdy kobieta uchyliła drzwi, cały korytarz spowijały już kłęby czarnego dymu, który błyskawicznie zaczął się wdzierać do mieszkania. Usłyszała, że pali się i powinna jak najszybciej ewakuować się z budynku.

- Wzięłam synka na ręce i próbowałam z nim wybiec na korytarz, ale dymu było już tak dużo i od razu chwytał za gardło, że po kilku krokach wycofałam się i wróciłam do pokoju. Kuba zaczął mocno kaszleć. Bałam się, że mi się udusi - opowiada.

Przerażona wyjrzała przez okno. Przed budynek zaczęły akurat podjeżdżać pierwsze wozy strażackie na sygnale.

- Otworzyłam okno i zaczęłam krzyczeć do strażaków, żeby nas ratowali, bo się udusimy. Usłyszeli. Po chwili dostawili drabinę i weszli po niej do nas, na drugie piętro. Jeden ze strażaków chwycił synka, założył mu maskę z tlenem na twarz i ciągnąc mnie za sobą sprowadził nas na dół - dodaje.

Chłopiec wspólnie z dwoma innymi osobami, ewakuowanymi nagle w noc sylwestrową ,trafił do szpitala z podejrzeniem podtrucia tlenkiem węgla.

Złe przeczucia prezesa

Na parterze i dwóch piętrach budynku przy ul. Kwiatkowskiego mieszkało w sumie 56 osób. Trzecie piętro było niezamieszkałe. Gmach to były hotel pracowniczy, zamieniony na blok socjalny. Feralnej nocy z 31 grudnia na 1 stycznia przebywało w nim ok. 40 domowników.

- Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale w tym dniu miałem przeczucie, że stanie się coś niedobrego. Nie dawało mi to spokoju. I choć był koniec roku, to nawet lampki szampana nie wypiłem z żoną, bo coś mi mówiło, że powinienem być na posterunku - opowiada Łukasz Paluch, prezes Administracji Domów Mieszkalnych, której podlega m.in. były hotel. Był jedną z pierwszych osób, które pojawiły się przy płonącym budynku, aby pomagać w akcji ratowniczej. O pożarze powiadomił go stróż, który w sylwestrową noc pełnił dyżur przy Kwiatkowskiego. To on jako pierwszy zauważył dym, zadzwonił na straż i zaczął budzić lokatorów. Łukasz Paluch nazywa go wręcz cichym bohaterem, bo dzięki szybkiej i przytomnej reakcji stróża udało się na czas wszystkich ewakuować.

Po kilku minutach przy płonącym budynku zjawili się też burmistrz Dębicy z zastępcą i kierownik MOPS. Na ul. Kwiatkowskiego przyjechali wprost z dębickiego Rynku, gdzie chwilę wcześniej składali mieszkańcom Dębicy życzenia.

- Takiego powitania Nowego Roku jeszcze nie miałem. Całą noc i poranek organizowaliśmy doraźną pomoc i zakwaterowanie dla poszkodowanych, bo ci do swoich mieszkań nie mogli wrócić - mówi Mariusz Szewczyk, burmistrz Dębicy.

Spaleniu uległo wprawdzie tylko jedno z mieszkań, ale po ocenie biegłego, decyzją inspektora nadzoru budowlanego, budynek byłego hotelu został przynajmniej na kilka tygodni wyłączony z użytkowania. Dębicki magistrat zlecił już wykonanie ekspertyzy, która określić ma stan techniczny byłego hotelu. Pożar przyspieszy podjęte wcześniej decyzje w sprawie jego gruntownego remontu.

Tymczasowe schronienie

Część lokatorów z Kwiatkowskiego pierwszą noc spędziła w ogrzewanym namiocie rozłożonym przez strażaków, a potem na polowych łóżkach w hali sportowej przy ul. Kościuszki.

Jeszcze w niedzielę 1 stycznia zwołano w trybie pilnym miejską komisję mieszkaniową, która zdecydowała o przydzieleniu tymczasowych miejsc zakwaterowania dla ewakuowanych osób. Kilkanaście z nich trafiło do schroniska brata Alberta, kilku rodzinom przydzielono mieszkania z zasobów miejskich, jednej w DPS-ie w Parkoszu. Trzy znalazły schronienie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. - Jest nam tutaj dobrze i niczego nie brakuje, ale najlepiej jest u siebie i najchętniej wrócilibyśmy już na swoje - mówią Andrzej Wolicki i Iwona Bielak, rodzice rocznego Aleksandra i dwuletniej Julki.

Łukasz Paluch w niedzielę długo klęczał w kościele dziękując Bogu za to, że nikt nie zginął - Gdyby pożar wybuchł godzinę, dwie później, to większość osób już spałaby. Aż boję się pomyśleć o tym, jak to wszystko by się skończyło - mówi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto