Do swojego rodzinnego domu w rybnickiej dzielnicy Golejów trafiła w wieku 2,5 lat. Ładną dziewczynkę z domu dziecka przygarnęło bezdzietne małżeństwo. O tym, że jest adoptowana, usłyszała od koleżanki na szkolnym korytarzu. – To był przykry moment, ty bardziej, że wcześniej się tego nie domyślałam. Wszyscy znajomi mi zawsze powtarzali „Danka, ty taka do mamy jesteś podobna”. A potem zaczęłam łączyć fakty. Zastanawiałam się jak to możliwe, że urodziłam się w Świetochłowicach, skoro mieszkamy w Rybniku – wspomina.
Szkolne lata dobiegły końca, przyszedł czas na dorosłe życie, a w głowie pani Danuty coraz częściej pojawiała się myśl, że chyba nie jest sama na tym świecie. – Czułam, że mam rodzinę. Pytałam o to mamę, ale ona zaprzeczała. Czułam, że może do końca tak nie jest, ale rodziców miałam tak fantastycznych, że nie chciałam ich ranić ciągłym dopytywaniem i szukaniem innej rodziny – opowiada rybniczanka. I nawet kiedy rodzice zmarli, dzieci były odchowane musiało minąć sporo czasu, zanim pani Danusia zdecydowała się sprawdzić, czy rzeczywiście jest ktoś, w kogo żyłach płynie ta sama krew. – 12 lat temu pierwsze kroki skierowałam do rybnickiego domu dziecka. Wszystko przerywała robota, dzieci. W domu dziecka sprawa była przedawniona, papiery leżały w archiwach, więc nic się nie dowiedziałam. Ale potem, pomyślałam, że mam 45 lat, a nigdy swojego oryginalnego aktu urodzenia nie widziałam nawet na oczy. Zaczęłam szukać już na poważnie – wspomina.
Pomogły przyjaciółki. Jedna namawiała ją wspierała, podtrzymywała na duchu, druga zawiozła do Świętochłowic. Tam za biurkiem pani Danuta znalazła urzędniczkę z wielkim sercem, która nie tylko pomogła jej załatwić akt urodzenia, ale także ustalić, czy ma jakieś rodzeństwo. – Okazało się, że mam dwóch młodszych braci. Obaj mają na imię Piotr. Jeden jest ode mnie młodszy o sześć lat, drugi o osiem. Doradzili mi w tym urzędzie też gdzie rozpocząć dalsze poszukiwania i jakie pisma rozesłać – wspomina Danuta Paszek-Nieszporek już dziś z uśmiechem. – Ale wtedy przepłakałam trzy dni. Kiedy powiedziałam mężowie, że już wiem, że mam dwóch braci on mi tylko powiedział „a nie mówiłem” – dodaje.
Decyzję o tym, czy dalsze poszukiwania mają sens państwo Nieszporkowie podjęli wspólnie. – Nie było przecież wiadomo, jak im się życie ułożyło, kogo znajdziemy. Ale rodzina cały czas mnie wspierała – mówi. – Miałam też wątpliwości co do tego, czy warto komuś życie wywracać do góry nogami, ale zdecydowałam się – dodaje.
Potem, kiedy machina poszukiwań już ruszyła, nie można jej było zatrzymać. Jedno, drugie trzecie pismo do urzędu w Bielsku. – Wiedziałam, że tam mieszka mój brat. Urząd musi jednak najpierw wiedzieć kto i po co danego człowieka szuka. Potem się z poszukiwanym kontaktują i pytają czy on wyrażą zgodę na podanie danych. Z pierwszym z braci wszystko poszło dość gładko. 1 grudnia byłam po ten akt urodzenia w Świętochłowicach, a 20 on już był u mnie, w domu – wspomina pani Danuta.
Najmłodszy z całej trójki Piotr, odezwał się, bo do wniosku skierowanego do urzędu pani Danuta dołączyła osobisty list. - Napisałam, że nazywam się Danka, szukam brata. Dla niego to był wielki szok. Ja zresztą też, kiedy dowiedziałam się, że list już do niego dotarł, zaczęłam się trzęś z nerwów – mówi pani Danuta.
Pierwsza rozmowa z odnalezionym po latach braciszkiem przebiegała dość dziwnie. Oboje wzruszeni, zszokowani, nie byli w stanie wiele powiedzieć. - Ale kamień spadł mi z serca. Kiedy mój mąż przyszedł z pracy, zastał mnie całą we łzach, ale szczęśliwą. A za dwie godzinki brat zadzwonił drugi raz z pytaniem: siostra mogę przyjechać? Bo obaj bracia cały czas mówią do mnie nie Danka, tylko siostra. Tyle lat na to czekałam – nie kryje wzruszenia rybniczanka.
Po pierwszej wizycie najmłodszego brata, który odwiedził jej dom razem z żoną Renatą, zachował się zasuszony bukiet czerwonych róż. – Przegadaliśmy wtedy wiele godzin. Zresztą do dziś dzwonimy do siebie nawet po trzy razy dziennie. Oboje postanowiliśmy wtedy, że zrobimy wszystko, żeby odnaleźć trzeciego z rodzeństwa – dodaje.
To nie było jednak rzeczą łatwą. Nie do końca było wiadomo, gdzie zacząć poszukiwania, ile lat miał brat, kiedy został adoptowany. – Obdzwoniłam pół Polski. Wszystkim mówiłam wprost, o co chodzi. O mojej sytuacji wiedziało wiele osób. Okazało się, że Piotrków z początkiem pesela jaki on miał, jest na Śląsku około 40. Urzędnicy zapewniali, że jak nie znajdziemy na Śląsku, to poszukamy w całej Polsce, potem uruchomimy zagranicę. Każdy z chęcią chciał pomóc – wspomina pani Danuta. W końcu przyszła dobra wiadomość. Drugi z braci mieszka w Kozach, pod Bielskiem. – Obaj mieszkają w odległości kilku kilometrów od siebie, pracują w sąsiednich firmach – zdradza nam pani Danuta.
Pierwszy raz, cała rodzina, w komplecie spotkała się w dwa lata temu, podczas urodzin pani Danuty. – Zaprosiłam obu braci. Staliśmy wszyscy w pokoju i patrzyliśmy na siebie przez dobre pół godziny. Rodzina była w komplecie – mówi pani Danuta. Dziś rodzeństwo spotyka się co najmniej raz w miesiącu. Spędzają razem czasem święta, urodziny. Tego czasu straconego już nie nadrobią, ale cieszą się każdą chwilą spędzoną wspólnie. – Były momenty, kiedy sądziłam, że nie ma już nadziei. Ale powtarzałam sobie: że nie ma rzeczy niemożliwych. Jak się szuka, to się znajdzie. Najmłodszego brata dostałam w prezencie na Gwiazdkę, drugiego na Zajączka. To takie moje świąteczne cuda – podkreśla rybniczanka.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?