Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Kapłanówki dobiegnie dziś końca. Jest co wspominać

Jerzy Reuter
Kapłanówka - nazwa dziwna i niejasna nawet dla tarno-wian. Jedni twierdzą, że jest związana z tarnowskim kościołem, od którego miasto odkupiło grunty pod plac handlowy, inni wywodzą ją od sprzedawanych na Kapłanówce tłustych kapłonów, czyli specjalnie dla tuczu kastrowanych kogutów. Prawda jednak jest inna. Dzisiaj Kapłanówka, po wielu lokalizacjach, jest bardziej przypisana formie handlowania, niż do konkretnego miejsca. Ale po kolei.

Pierwszym placem targowym w Tarnowie, nazywanym Targowicą był kawał gruntu mający początek od ulicy Lwowskiej, na wysokości dzisiejszej ulicy Goslara, aż po szpital. Po odkupieniu głównej części owej targowicy pod budowę szkoły Juliusza Słowackiego, plac stał się malutkim przesmykiem pomiędzy Koszarową (Mickiewicza), a Lwowską i przestał spełniać funkcję targu bydlęcego, nazywanego również targiem świńskim. Pod koniec XIX wieku targ został przeniesiony na plac pomiędzy ulicami Nowodąb-rowską a Dwernickiego i przetrwał tam po dzień dzisiejszy. W swoich początkach plac ten przylegał do cmentarza wojskowego, który istniał na obecnych ogródkach działkowych.

Zupełnie inną historię ma tarnowska Kapłanówka. W 1904 roku rada miasta z burmistrzem Rogoyskim na czele, podjęła decyzję o zakupie placu pod miejsce zatrzymywania się pojazdów konnych, przyjeżdżających na targi do Tarnowa. Grunt został zakupiony od rolnika tarnowskiego, niejakiego Pawła Kapłona - stąd nazwa placu. Już wtedy były plany na rekreacyjny charakter terenu. Proponowano utworzenie alejek spacerowych i niewielkiego zalewu nad Wąto-kiem. Planowano pływające gondole, plażę i całą sieć małych, przytulnych kawiarenek. Pomysł ten został powtórzony wiele dziesiątków lat później, ale nigdy nie doczekał się realizacji, a szkoda. Plac, o którym mowa, miał lokalizację pomiędzy młynem Szancera, a późniejszą szkołą Czackiego. Po wybudowaniu obok Kapłanówki zajezdni tramwajowej, plac wiele zyskał na atrakcyjności. Oprócz dni targowych, często rozbijały na tym miejscu swoje namioty wędrowne cyrki i lunaparki, a sam charakter handlu powoli przechodził w drobną sprzedaż rzeczy starych i wszelakich, czyniąc z Kapłanówki słynne "mydło i powidło".

Zmorą, która przetrwała do dzisiaj na wszystkich placach targowych, były grasujące szajki złodziejskie i drobni, ale niebezpieczni oszuści. Najwięcej było tak zwanych nachalników, którzy dopadali znienacka upatrzone ofiary i wyrywali kobietom torebki z rąk, zdzierali czapki z głów i uciekali w tłum. Byli też tacy, którzy za odpowiednią zapłatę demolowali stoiska handlarzy i wprowadzali na te miejsca swoich zleceniodawców. Częstymi gośćmi Kapłanówki byli gracze w "trzy karty".

Rozstawiali na prowizorycznych stolikach swój interes i głośnym nawoływaniem zwabiali chętnych. Nikt z nimi nie wygrywał, chociaż trafiali się przeciwnicy godni stawienia czoła oszustom. Po kilku wygranych wspólnicy oszusta brali delikatnie "mądralę" pod ręce i prowadzili wprost nad Wątok, gdzie bardzo dosadnie tłumaczyli, kto w tej grze jest górą. Oprócz rzucających trzema kartami byli też "łańcuszkowcy". Ci oszuści wygrywali zawsze. Ich sposób na wyciąganie pieniędzy od naiwnych polegał na rozkładaniu łańcuszka skręconego w ósemkę na blacie stołu. Klient miał do wyboru dwa oczka i do wybranego kładł odpowiednią kwotę i przytrzymywał palcem. Oszust powoli ciągnął za jeden z końców łańcuszka i jeżeli wybrane oczko zatrzymywało się na palcu gracza, ten odzyskiwał postawione pieniądze z dodatkową równowartością banku. Oczywiście, polegało to wszystko na sprycie oszusta, bowiem to on wybierał za który koniec łańcuszka ma ciągnąć. Jednak elitą wśród wszystkich złodziei byli "doliniarze", czyli kieszonkowcy. Najskuteczniejszymi byli ci z Radomia i Lublina. Potrafili wyciągnąć portfel z najbardziej ukrytych miejsc, pomagając sobie często brzytwą. Tworzyli na prędce sztuczny tłok wokół upatrzonej ofiary i ogałacali ją ze wszystkiego. Mistrz doliniarskiego fachu, niejaki Wiesia z Lublina, potrafił zdjąć zegarek z ręki przejeżdżającego rowerzysty, a portfele z tylnej kieszeni spodni wyciągał ofiarom idąc ulicą. Pytany o słynnego w latach międzywojennych Urke Nachalnika, ponoć złodzieja i fachowca, spluwał z politowaniem na ziemię i stwierdzał, że o tym patałachu nie będzie rozmawiał.

Kapłanówka przetrwała do roku 1949 i z powodów politycznych przeniesiona została na ulicę Brodzińskiego. Jak pisał Stanisław Potępa, relacjonując posiedzenie zarządu miasta - "Chodzi o zlikwidowanie bezmyślnego bezrobocia i włóczęgostwa. W Polsce jest dość pracy dla każdego, kto chce pracować. Ta biedota, jak się wyraził obywatel Kaczorowski, to osoby, które sprzedają starzyznę, mając brylantowe kolczyki w uszach. Rzeczy sprzedawane na Kapłanówce pochodzą niejednokrotnie z rabunków dokonanych w 1945 roku i 1946… Chodzi o usunięcie niepożądanego elementu i znalezienia miejsca na bloki mieszkalne dla świata pracy… Dla potrzebujących jest opieka społeczna… Przemysł w Polsce jest rozwinięty i każdy, kto chce się zaopatrzyć w tekstylia czy inne przedmioty, może je nabyć w sklepach, bez uciekania się do kupowania tzw. darów amerykańskich". W taki oto sposób Kapłanówka stała się ropiejącym strupem na uspołecznionym handlu. Kapłanówka funkcjonowała przy ulicy Brodzińskiego do 1952 roku i chociaż formalnie nie istniała, postanowiono urzędowo przenieść ją na dzisiejszą ulicę Westwalewicza, poniżej Liceum Plastycznego. Po kilku latach plac został przeznaczony na budowę boiska sportowego dla szkoły, więc Kapłanówka powróciła na krótko w swoje pierwotne miejsce, nad Wątok, w pobliżu młynów Szancera, a następnie, już na stałe, na plac targowy przy Nowodąbrowskiej. Na tym placu odbywały się jeszcze dwa razy w tygodniu targi dla rolników. Wtorki były dniem dla mniejszego asortymentu - króliki, gołębie, drób i wyroby rzemieślnicze, a w piątek królował asortyment największy, czyli konie, bydło, świnie. Po drugiej stronie ulicy, na wprost targu ulokowała się knajpa o bardzo pospolitej nazwie Targowa, a w miejscowym slangu nazywana Kopytem. Tam po dobiciu targu przychodzili szczęśliwi rolnicy i opijali udany interes. Jeżeli szczęście ich nie opuściło, wychodzili w stanie nienaruszonym. W Kopycie przesiadywali głównie mieszkańcy tzw. baraków z Dwernickiego, którzy byli postrachem okolicy. Czyhali tam na łaskawych fundatorów, by po wypiciu odpowiedniej ilości wódki okraść do cna dobrodzieja. Na stawiających mówili "chojniaki".
W latach międzywojennych na placu przy Nowodąbrowskiej rej wodzili najzwyklejsi bandyci, którzy wypatrywali gospodarzy z gotówką i zaczaiwszy się przy drodze, napadali i ograbiali włościan, często mordując.

Nazwa Kapłanówka przeniosła się wraz z handlarzami w nowe miejsce i zastąpiła Targowicę, aż po dzień dzisiejszy. Sprzedawcy starzyzny lokowali się najczęściej wzdłuż uliczek okalających plac i stanowili widok raczej upokarzający. Z czasem plac przemienił się w kolorowe targowisko, pełne namiotów sklepów, obcojęzycznej mowy i towarów "jednorazowych" - po wypraniu traciły całkowicie na wartości. Dzisiaj nikt już nie sprzedaje ciuchów z paczki od cioci z Ameryki, cukru na kartki i reglamentowanych papierosów. Pozostała jedna zasada, która obowiązuje w handlu od pradziejów - liczy się wygląd opakowania.
Za kilka dni Kapłanówka - kupcy, klienci i towary - zostanie przeniesiona w inne miejsce i zacznie mozolnie budować swoją nową historię.

Prawidłową nazwą placu jest Kapłonówka, a nie Kapłanówka. Pochodzi ona od nazwiska Pawła Kapłona, tarnowskiego rolnika

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Strach w Krakowie: ktoś podpala auta

od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto