Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Biznesmen z kolegą skatował żonę. "Pomyślałam: tak wygląda śmierć" [ZDJĘCIA, WIDEO]

Katarzyna Janiszewska
Kiedy Marta Diener leżała pobita na podłodze w kałuży własnej krwi, sądziła, że to już jej koniec. Teraz ze zmiażdżonym rdzeniem kręgowym, poprzecianymi ścięgnami powoli dochodzi do siebie.

Dramat pod Myślenicami. Biznesmen skatował żonę [ZDJĘCIA, WIDEO]

To nie była wielka miłość jak z „Przeminęło z wiatrem”, z porywami serca i motylami w brzuchu. Przynajmniej on jej nie kochał, Marta Diener jest dziś tego pewna. On, czyli Paweł W., 43-letni syn krakowskiego biznesmena - po prostu uznał, że już najwyższy czas się ustatkować. Bo który normalny meżczyzna, po trzech miesiącach znajomości, chciałby stawać przed ołtarzem? A on chciał, namawiał: jesteśmy dorośli, na co tu czekać? Roztaczał wizję szczęśliwej rodziny: dzieci, dom z ogrodem, pieski. Szybki ślub, później szybko ciąża - to wszystko z jego inicjatywy. A ona mu uwierzyła.

Bił ją nawet w ciaży
Ślub mieli piękny, w kościele Mariackim, opisywany w gazetach, bo rodzina W. jest znana w Krakowie - teść Marty ma sieć zakładów optycznych. Była cudna suknia, obrączki i obietnica „że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Później wesele do rana. Jak w bajce.

Pierwszy raz Paweł W. uderzył ją, gdy była w ciąży. Przeczołgał za włosy z salonu do sypialni. A dom mają duży.- Mąż miał ciągi alkoholowe, potrafił pić bez przerwy przez dwa, trzy tygodnie - opowiada Marta. - A ja nie dawałam przyzwolenia na picie. Czepiasz się - mówił - i robił się agresywny. Zawsze czułam, kiedy go bierze, robił się „elektryczny”, wszystko go drażniło. Gdy był trzeźwy, to tak jakby go nie było wcale. Wychodził rano do pracy, wracał wieczorem, kładł się na kanapie, bo twierdził, że jest zmęczony.Jeszcze wtedy myślała, że się zmieni. Że pojawią się dzieci i będzie inaczej.

Chciała dać mu szansę, ratować rodzinę. Chociaż on nigdy nie obiecywał poprawy, nie przepraszał, nie wyrażał skruchy, nigdy się nie kajał. Przechodził nad tym, co się stało do porządku dziennego. Nie podoba ci się? To won z domu - zwykł mawiać.Kiedy Marta była w drugiej ciąży, w siódmym miesiącu, rozbił jej głowę siekierą. Zabrał kluczyki od auta, wystawił za drzwi. Stała przed bramą, z brzuchem i dzieciakiem na rękach. Po każdej grubszej awanturze dzwoniła do teściów. Ale oni nigdy nie reagowali.- Teść jest wpływowy, ma w sobie zadęcie kim to on nie jest - opowiada Marta. - Ważny pan W.

Wszystkie wpadki syna zamiatał pod dywan, wyciągał go za uszy z problemów. Kupił mu samochód, żeby tylko przestał pić. Wychował go, że jest pępkiem świata, więc kiedy kolejny raz zadzwoniłam i opowiedziałam, co mi zrobił ich synek, po prostu się na mnie obraził. Teściowie nawet przestali kontaktować się z wnukami.Ostatni raz W. pobił ją tak, że całe udo to był jeden wielki siniak. Złożyła zawiadomienie na policji o znęcaniu. A on wniósł pozew o rozwód.- Wiele razy zgłaszałam interwencje na policję - dodaje Marta. - Ale kiedy przyjeżdżali, mąż był już spokojny, albo spał. Więc odjeżdżali. A on czuł się bezkarny.

Przyjadę i cię zabiję!
W poprzedni piątek zadzwonił do niej w środku nocy. To też się zdarzało wcześniej. Powiedział, że przyjedzie i ją zabije. Nie do końca mu uwierzyła, ale na wszelki wypadek się ubrała. Wypuściła psy, żeby zaszczekały, jeśli się pojawi. Czekała. Za ścianą spały dzieci: półroczna Mia i 19-miesięczny Niko. Kiedy Marta zobaczyła światła samochodu przed bramą, zadzwoniła na policję. Ale za chwilę odetchnęła, bo auto odjechało. Usłyszała dźwięk klucza w zamku.- Mąż wpadł do domu z jakimś oprychem - przypomina sobie. - Chwycił mnie za włosy, przewrócił.

Zawlekli mnie do łazienki i tam katowali. Cięli nożem po rękach, wyrywali włosy, cały czas słyszę ten dźwięk. Jeden siedział na mnie, dociskał kolanem, a drugi w tym czasie kopał. Zmieniali się. Uderzali moją twarzą o podłogę. Nie mogłam złapać powietrza do płuc. Nic nie widziałam, bo krew zalewała mi oczy, włosy wchodziły do ust. W pewnym momencie poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele, nie czułam nóg ani rąk.

Pomyślałam: więc tak wygląda śmierć. Dalej nic nie ma. Byłam pewna, że to mój koniec.Usłyszała głosy policjantów, więc jednak będzie żyła, nadeszło wybawienie. Napastnicy wcale nie chcieli się poddać, byli agresywni, przestraszyli się dopiero, gdy zobaczyli broń.

Mąż - mój oprawca
Wcześniej, tej samej nocy Paweł W. spotkał się ze szwagrem, Łukaszem Dienerem, w klubie Fenix. Zaatakował go i pociął nożem. Łukaszowi udało się uciec. Zadzwonił do siostry, żeby ją ostrzec. Później dzwonił jeszcze wiele razy, ale telefon nie odpowiadał.- Czułem, że coś złego się stało - mówi. - Przyjechałem i zobaczyłem jedną wielką rzeź. Wszędzie krew, włosy i płaczące dzieci.

Na początku nie chciałem się wtrącać w ich małżeństwo, ale było coraz gorzej. Wiele razy ostrzegałem szwagra, żeby się uspokoił, bo dojdzie do tragedii. Nie słuchał, śmiał mi się w twarz.Marta, na szpitalnym łóżku, w kołnierzu ortopedycznym dochodzi do siebie. Powoli. Ale już przynajmniej wiadomo, że będzie chodzić. A nie było to pewne, przez trzy dni leżała bez ruchu.

Mąż zmiażdżył jej rdzeń kręgowy. Poprzecinał ścięgna rąk, dlatego ręce też nie są do końca sprawne.- Jeszcze nie poukładałam sobie w głowie tego, co do niego czuję - mówi kobieta. - Na samą myśl, ze mógłby tu przyjść przechodzą mnie ciarki. Nie wiem, jak to teraz będzie. Najbliższy mi człowiek okazał się moim oprawcą.Paweł W. i jego wspólnik zostali aresztowani na trzy miesiące. Obaj usłyszeli zarzuty usiłowania zabójstwa. Grozi im dożywocie. Nie przyznają się do winy i odmawiają składania wyjaśnień.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto